Start o 11.00 ( no może z minutami)
ZYGMUNT
No, cóż. Wyprawa na pewno fajna, ale dla mnie w większej jej części samotna. Chciałem zamykać "peleton", aby werbować trochę wolniejszych (tak jak ja) turystów, aby nikt do trasy się nie zniechęcił, ale gdy na pierwszym podjeździe spadł mi łańcuch to po paru minutach przekonałem się, że dosłownie "zamknąłem peleton". Gonitwa na moim ciężarnym sprzęcie zakończyła się w Lesie Janinowskim gdzie Filia czekał na niedobitki takie jak ja. Ale wtedy byłem już tak wyeksploatowany, że nawet turystycznie nie dałem rady już jechać. Gdzie się dało robiłem skróty, aby trochę ludzi w obiektywie uchwycić. Ten cel nawet trochę się udał. W Barze u Janusza spotkałem jeszcze kilka osób, z którymi podzieliłem się wrażeniami. PS Inny kumpel, który chciał gonić czołówkę mówił mi potem, że z innymi, którzy niestety nie dali rady gonić naszych ścigaczy, pałętali się po lasach niczym zagubieni grzybiarze - nie szukali już trasy maratonu, ale po słońcu szukali stron świata, aby wyjść tylko z lasu. Powiedzmy, że mieli zaprawę wstępną do BobCyka na sobotę.
Tak było potem - słońce i humor, ale zaczęło się na Kaloryferze.
Choć rano popadało, potem była ładna pogoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz