poniedziałek, 14 stycznia 2008

BikeOrient Prolog (relacja)

BikeOrient Prolog 2008 (06.01.2008)

Jak na tak „piękną” aurę, frekwencja była dość duża. Szybkie powitanie, formalności i na start. Jedenasta zero, zero – ruszamy wszyscy w prawo. Szukałem towarzysza na najbliższe 50 km, ale pierwszego, którego ujrzałem na ulicy Działka to był Wiki. Pojechałem za nim, lecz to nie był dobry pomysł…jechałem jakieś 200 m , kiedy zniknął. Następnie na skrzyżowaniu leśnych ścieżek podłączyłem się do Lazy’iego i Wojtka i z nimi aż do punktu nr.3 pod wiatę. Tam już byłem bez okularów ( mam lekką wadę wzroku), bo parowały czego skutkiem było utrudnione liczenie słupków, bo dwoiły się w oczach. W ostateczności namacałem, że było dziewięć potykając się międzyczasie o cztery ławki. Panika – GDZIE TERAZ? Kierunek Wołyń do 6-ki. Tam dotarłem z GuRu przez Skotniki, Janów, Palestynę i Glinnik. Na torach kolejowych GuRu zgubił łańcuch i coś długo go czarował, więc na punkt dotarłem sam, gdzie spotkałem Tomka z Głuchowa i resztę trasy przejechaliśmy razem. Spisaliśmy literki i do Rezerwatu 2- ki szukać! Szczawin się kończy, a my w las. Na mapie dwie ścieżki ,a w terenie dwadzieścia. Jechaliśmy na czuja, bo słońca nie było. Nie wiem jak ale przy tablicy Grądów nad Moszczenicą zaczęliśmy się dowiadywać co trzeba na 2- ce zrobić. I w ten sposób dotarło do nas, że stoimy na punkcie nr.2. Hektary w zeszyt i dalej …szukać punktu w stogu siana. Cyprianów, las, Kolonia Głowa, i jesteśmy. A tu bela na 50 m leży i weź ją człowieku rozbierz na części pierwsze. Chociaż my widzieliśmy jedną to aby nie robić organizatorom przykrości wpisaliśmy po 32 w kajet. Niech widzą, że się jednak człowiek starał. Po tej wyższej matematyce jazda na punkt nr.5 gdzie już literki królowały. Gdzie tylko mogłem robiłem fotki i to nas uratowało na mecie. Ale o tym potem. Ruszamy na 8- kę. Jakieś żwirowisko czy kopalnia. Dobrze, że nie kamieniołom, bo kamienia mieliśmy szukać. Wszyscy stanęli przy znaku kopalni i stoją i myślą. Tylko Tomek odważył się pierwszy i głaz wytropił. Ale to było proste, bo sądząc z napisu to był polski głaz. Z tego całego rozpadania ominęliśmy punkt 4 –ty w Dąbrówce Strumiany. Trzeba się trochę cofnąć, ale nie wiele. I tu, o zgrozo… organizatorzy chcieli chyba zaistnieć na łamach Faktu (w kronice wypadków), bo wpuścili nas w taki dół, że na następne MTBO to ja liny biorę. Co prawda leżała na urwisku parasolka, ale nikt z niej nie korzystał.
Po wyczołganiu się z leja po bombie atomowej ruszamy szczęśliwi, bo żywi na punkt nasz ostatni czyli nr.7. Zaplecze jakiegoś zakładu przemysłowego nie było ładne, ale słupy wysokiego napięcia były widoczne. Ten punkt zdobyliśmy bez problemu, ale GuRu opowiadał, że jeździł od słupa do słupa aż jakąś elektrownię znalazł czy coś takiego.
Ostatni odcinek przejechaliśmy bez przygód w tempie retro, dlatego gdy GuRu wyprzedzał nas na Wycieczkowej można było poczuć powiew powietrza. Niestety nie zdążyłem wpaść w jego korytarz powietrzny, bo za szybko leciał. A potem już tylko META, szarlotka, tea oraz czekanie na spragnionego opowiadań JAMa. Mniej więcej cytuję: „…możecie być nawet pół godziny wcześniej, ale ani minuty po piętnastej…”
Impreza była udana co było widać po uśmiechniętych choć zmęczonych i czerwonych gębach wystających spod kasków.
PS Fotki nas uratowały, bo nie korzystaliśmy z mazaków na punktach tylko z własnych długopisów.

Brak komentarzy: